Paleta barw w słowie siostra


parenting / piątek, 1 lutego, 2019

Nie pamiętam momentu, kiedy rodzice przynieśli ją do domu. Do dziś nie mam pewności, że ktoś jej nam po prostu nie podrzucił. Może być też tak, że moja psychika wyparła tę traumę ze świadomości. To może zrozumieć tylko ten, komu rodzice obwieścili radosną nowinę: TO TWOJA SIOSTRA. A Ty nie wiedziałaś jaką życiową prawdę niosą ze sobą te słowa. Chociaż bardziej niż prawdę, niosły ze sobą konsekwencje. Nieodwracalne wręcz.

I chociaż ciężko powiedzieć tak w twarz dorosłej babie, jakoś tak klawiatura zacina się na tym słowie, to jednak powinna wiedzieć, że ją kocham. Ale jak mnie wkurzy, zrobi coś źle i będzie mi już brakować argumentów na jej niewytłumaczalne zachowanie, to do niej przyjadę i najzwyczajniej w świecie yebnę. Tak podobno robią prawdziwi przyjaciele jeśli na kimś im zależy.     

Na tapecie moja młodsza siostra. W zwykłej rozmowie. Paradoksalnie tej, która uświadamia istotne sprawy. Pozwala mi też zmienić punkt patrzenia i rzeczywiście coś zobaczyć. O czym najtrudniej rozmawia się z bliskimi? – Najtrudniej właśnie o tym, jak bardzo ich brakuje w codziennym życiu – mówi Iwona. 800 km sprawia, że niedzielne obiadki zdarzają się jedynie kilka razy do roku. Przeważnie przy okazji świąt. Wiem też, że bardzo by chciała, żeby jej dzieci widywały się z najbliższą rodziną. Żeby rozdarte serce babci mogło tulić wnuki – jak już uda się je dogonić. Bo w przypadku niespełna trzyletniej Mai to nie lada wyzwanie.

Dwójka dzieci, mąż obcokrajowiec i codzienność w Hannoverze. Takie życie wybrała, chociaż nie od razu było wiadomo, że tak to się właśnie ułoży. Nie wie w jaką definicję ubrać macierzyństwo. Wie natomiast jedno: macierzyństwo jest spełnieniem marzeń. – Chciałam założyć rodzinę. Mieć dzieci – mówi ta, której jeszcze wczoraj pilnowałam na podwórku.

Kiedyś powiedziano Ci, że nie będziesz mieć dzieci.
Mogę nawet powiedzieć, że to było 4 września 2014 roku. Byłam u ginekologa. Miałam trochę problemów natury kobiecej. Wtedy miałam 20 lat. Pani popatrzyła na wyniki badań i powiedziała: pani Mazurek! Zapomni pani o dzieciach! Odebrało mi to grunt pod nogami. Chyba nawet przez parę dni z łóżka nie wychodziłam.

Ja byłam wtedy na studiach. Widywałyśmy się rzadko. Albo teraz ściemnia i koloryzuje, że tak było. Albo trzeba przyznać, że jako starsza siostra zawaliłam i nie wiedziałam, że tak to przeżywa. Myślę też, że właśnie to doświadczenie dało jej mega siłę do tego, żeby z tymi dziećmi teraz być. Szczególnie z mega ruchliwą Mayą. Pięć miesięcy temu po nerwowym oczekiwaniu, do teamu dołączył Nico. Gość zaserwował rodzince spektakl pt.: “Paćcie jak się wychodzi z brzucha w 24 tygodniu!” Na szczęście udało się go na trochę jeszcze zatrzymać.

Wracając. Udało się. Najpierw Maya…
Mało tego, że się udało. To było nieplanowane. Przez problemy z hormonami brałam tabletki. To były jakieś dwie dziesiąte procenta (0,2%) szansy.

To nie był nawet jeden procent – czujecie? Ale to najlepiej właśnie obrazuje Mayę. Dała radę. Miała gdzieś fakt, że ktoś jej powiedział, że będzie inaczej. W naszej rodzinie MAYA TO NIE IMIĘ! MAYA TO STAN UMYSŁU!

Ja nazywam to Maya split. Ona naprawdę jest taka. Łamie zasady. Na przekór wszystkiemu. Jest niestereotypowa. To jest takie dziecko, które brnie do przodu. Nieważne, co się dzieje.

W czasie naszej rozmowy w tle gaworzy Nico…
Nico był planowany, ale z kolei nie spodziewaliśmy się, że przez niego wydarzy się tyle nieplanowanych rzeczy. Że ja będę odcięta od Mai, że będziemy musieli na niego czekać, że będziemy się tak martwić. W 24. tygodniu odeszły mi wody. Byłyśmy z Mayą w sanatorium – 450 km od domu. Po wizycie u lekarza mnie przewieźli prosto do pobliskiego szpitala, na leżąco. Mario odebrał córkę dopiero wieczorem. Nawet nie wiem, kto się nią przez ten czas zajmował i ile z tego rozumiała.     

W Polsce Twoje macierzyństwo wyglądałoby inaczej?
Dzieci miałyby więcej kontaktu z bliskimi, z dziadkami. Spotykalibyśmy się częściej w gronie rodzinnym. Staram się nie myśleć, że jestem tu sama. Wychodzę do ludzi.

Mamy tutaj taką grupę (Hannoverowe mamy) – czasem inicjuję spotkania dla mam. Jestem otwarta na to, żeby poznawać nowe osoby. Właśnie dlatego, żeby mniej myśleć, że jestem tu sama.

To dlaczego te Niemcy?
Niemcy to był przypadek. Koleżanka zadzwoniła w poniedziałek. Pod koniec tygodnia jechałam już do pracy. Tutaj poznałam swojego męża. Postanowiłam zostać.

Związek z Mario to…
Dobry materiał na komedię lub na dramat. Przez barierę językową. Czasem ja nie rozumiałam języka, a mój mąż nie był w stanie mi tego wytłumaczyć.

Raz chciałam, żeby kupił żarówkę, bo się przepaliła. Sprawdzam w internecie – no “birne”. Napisałam żeby kupił jedną “birne”, bo się spaliła. Przyjechał z zakupów i wyciąga gruszkę. Nie rozumiał, jak mogła spalić się gruszka – skoro my nie kupujemy nawet gruszek. Okazało się, że “birne” to skrót, wcale nie oznaczał żarówki.

Dzisiaj jest żoną i matką. Ale ja pamiętam czasy, gdy ubierała się jak chłopak. Jeszcze gorzej niż ja. Za duże t-shirty, sportowe spodnie i buty. Zresztą przypomnijcie sobie, jak rodzice ubierali nas dwie dekady temu. Moja siostra dzisiaj byłaby memem. Mama nie reagowała już na agrafki w spodniach. Potem się okazało, że sama tak się nosiła. A Iwona? Tata się z niej śmiał, bo umiała pluć przez zęby i mega głośno bekać. Kiedy już przekonała się do noszenia czapek to miała jakąś zawsze przy sobie. – To był mój znak rozpoznawczy. Na spotkaniach, oazach nie pamiętało się mnie z imienia, tylko po kolorze czapki.

W tłuczeniu babcinych szklanek biła rekordy. Zawsze przy korytku siedziała pierwsza. Dziadek też miał ubaw. Jeszcze nie zdążył obwieścić obiadu, a ona już czekała. Zanim zbiegliśmy ze schodów resztą bandy, to ona zaczynała posiłek. Zupę popijała herbatą. Do dziś tego nie ogarniam. Tego nie wytrzymałby żaden tasiemiec. Gdy było słychać, że któreś dziecko płacze… było wiadomo, że to Iwona. Potrafiła potknąć się o własne nogi. Na prostej drodze. Tata mówił na nią Kacze Łapy. W końcu z tego wyrosła.

Wcale się nigdy nie biłyśmy. Iwona jako oaza spokoju nie obrażała się o nic. Ona obrażała się o wszystko. I to w bardzo krótkim czasie. Potrafiła przesiedzieć w pokoju pół dnia – nie wychodziła nawet na obiad. Była uparta. Gdy przechodzień zwracał uwagę na jej cygańskie loki, dostawała piany. Potrafiła tak popatrzeć na człowieka, że biedny nie wiedział, gdzie szukać ratunku. Po jakimś czasie przestało mnie to ruszać. Wiedziałam, że za godzinę przyjdzie, bo będzie miała sprawę.

Mogłyśmy być pokłócone, często nie bawiłyśmy się razem. Ale wiadome też było, że stoimy za sobą murem. Zawsze wiedziałam, gdzie polazła i z kim miała kosę.    

Teraz zmieniło się to bardzo. Staram się nie obrażać, i utrzymywać z ludźmi dobre stosunki. Czasem powiem coś mniej, żeby się nie kłócić. Dużo teraz trzeba, żeby ta bomba wybuchła,.
Chyba też Maya ćwiczy moją cierpliwość… Macierzyństwo uczy cierpliwości do świata.

Najwcześniejsze wspomnienie ze mną? I nie możesz opowiedzieć o zdjęciu, na którym Cię duszę. Miałaś wtedy jakieś pół roku. Nie możesz tego nawet pamiętać.

Miałam 3 lata. Ty jakieś 5. Początek maja. Czekałyśmy jak mama i tata przyjadą z bratem ze szpitala. W czarnej pościeli leżałyśmy na łóżku. Wchodzili do domu i nieśli jakieś zawiniątko.

Dzisiaj to zawiniątko ma 22 lata i poważne studia. Ale rodzice mieli coś w zanadrzu. 12 lat po tym jak mnie i Iwonie przydarzył się brat Arek, oni przynieśli do domu jeszcze coś. Nazwaliśmy to Mieszko.    

2 thoughts on “Paleta barw w słowie siostra

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *