Pewnego razu u Szymborskiej – to chyba dobry tytuł dla wiersza, a jeszcze lepszy dla wspomnienia z nocowania w mieszkaniu noblistki. Zaczęło się w najprostszy sposób – od wniesienia bagaży. Od oprowadzenia i krótkiej historii. Kiedy zamknęły się drzwi i zostałam sama – nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Z pewnością nie jest to mieszkania jakich tysiące.
Salon ponoć urządzony w stylu późnych lat dziewięćdziesiątych – pełen osobliwych kątów i przedmiotów. Siadam w jej fotelu. Mam wrażenie, że cichną jeszcze rozmowy prowadzone podczas prywatnych spotkań literackich. Takich przyjacielskich, na których serwowało się coś zamawianego.
Mieszkanie pełne książek, pamiątek i drobiazgów – wszystko opowiada o życiu pełnym miłości do słów i drobnostek. Przebywanie tam było dla mnie jak poezja z górnej półki (ta do której jeszcze nie sięgam) a jednocześnie jak zwyczajność przesiąknięta życiem codziennym. Tak zwykłym, że aż brak słów w poezji, by opisywać zdarzenie. Trochę mi się te uczucia z emocjami mieszały. Bo było to doświadczenie wielce ekscytujące i mocno krępujące. Że ja? Że tutaj? Tak pospolicie?
Czuć było magię słów, które inspirowały naszą noblistkę. To miejsce pełne historii i poezji, gdzie każda książka i każdy zakątek przypomina o jej twórczości. Miejsce, w którym twórczość własna ma szansę na konfrontację – z samą sobą. A to chyba najtrudniejsze i zarazem najpiękniejsze zadanie.
I tamtego poranka – budzę się w mieszkaniu Wisławy Szymborskiej. I nie jest to sen. To wielowątkowa empiria poetycznych kontekstów, wyrwanych z mojego życia. Będę pilnować, żeby mi to wspomnienie nigdy nie spowszedniało.
Dziękuję Karolinie z Czułego Kadru za uwiecznienie tych momentów i podzielanie mojej poetycznej przygody.
Dla wszystkich zainteresowanych przygodą zapraszam do linku: MIESZKANIE WISŁAWY SZYMBORSKIEJ