Bajki na ścianie, czyli projektor Ania


parenting / piątek, 27 listopada, 2020

Projektor Ania. Może coś już mówi Ci ta nazwa. Być może słyszysz ją po raz pierwszy. Niezależnie od tego, którą opcję wybrałeś dzisiaj zapraszam na małą wycieczkę. Jeśli śledzisz moje konto na instagramie, to pewnie już wiesz, że jedną z from wspierania czytelnictwa i rozwoju mowy u moich dzieci jest czytanie. Samo w sobie nie jest niczym niezwykłym, dlatego szukamy ciekawych sposobów na urozmaicenie.

Do tego wszystkiego jeszcze dołóż fakt, że ja sentymentalny człowiek jestem. I tak oto opisuję przygodę z wyświetlaniem bajek na ścianie. Zaznaczam, że początki wcale nie były oczywiste. Można powiedzieć, że zaczęło się od natrętnych myśli, a tych nikt raczej nie lubi.

Jeśli trochę poszperasz w rodzinnych pamiątkach może okazać się, że pewne rozwiązania są również na wyciągnięcie Twojej ręki.

Tak było, nie kłamię

Mam w swojej głowie takie mgliste wspomnienie. W zasadzie długo nie umiałam sobie odpowiedzieć, czy jest to prawdziwe wspomnienie, takie, które gdzieś usłyszałam, czy po prostu obraz, który pewnego razu mi się przyśnił. Zbyt dobrze pamiętam jednak kilka szczegółów.

Jest nas kilkoro. Dzieci. Siedzimy u wujka Adama w pokoju. Był już wtedy nastolatkiem. Pamiętam, że razem z moim tatą majstrowali coś przy dziwnej lampce. Wtedy na wielkiej, białej ścianie ukazał się obraz. Ilustracje w starym stylu. Kojarzy mi się Bolek i Lolek. To było jak wielka książka, której strony wyświetlały się na ścianie. Nie pamiętam żadnego głosu. Tak jakby nikt jej nie czytał. Brzmi dość nierealnie – wiem. Ale w czasach, gdy nasze niemowlęce pupki muskały pieluchy tetrowe to jest prawdziwe objawienie. Z perspektywy prawdopodobnie metra wysokości wydawało się to być ogromnym ekranem kinowym.

To wspomnienie wróciło do mnie po około 20 latach – nie pamiętam przy jakiej okazji. Nie zastanawiałam się nad nim bardziej. Nie chciałam uwierzyć sobie samej, że to nie wymysł mojej wyobraźni. Ot, jedna z miliona myśli pędzących po strukturach umysłu. Tłumaczyłam sobie, że wtedy nie było przecież projektorów. To po prostu niemożliwe. Że prawdopodobnie nałożyły się na to różne wspomnienia i być może pragnienia dziecięcej podświadomości. W końcu od niechcenia zapytałam Mamy, o co może chodzić. I wszystko stało się jasne. Powiedziała: Mieliśmy taki projektor. Rzeczywiście ojciec puszczał Wam coś u babci na ścianie. Miałaś może ze trzy lata.

Projektor Ania

Projektor Ania, czyli moje celuloidowe wspomnienie z dzieciństwa – jedno z pierwszych. I moje małe śledztwo z dorosłości. Bo jak już niektórzy wiedzą postanowiłam „sprowadzić” taki sprzęt do siebie. Co najlepsze te poszukiwania nie trwały długo. Najpierw internet, wiadomo żeby sprawdzić, co to jest. A potem telefon do Taty. Tylko wrodzona nieśmiałość i kulturowo wpojona mi skromność sprawiają, że nie pytam jakie jeszcze skarby znajdę w jego schowku. A może to błąd?

Tak zaczyna się sentymentalna podróż po krainie wspomnień. Do tego wehikułu wsiadają również moje dzieci. Zapewne nie do końca świadomie. Po drodze okazuje się, że to też podróż w czasie dla moich rodziców. Było i tak, że oni oglądali bajki na ścianie. Projektor obrazkowy Ania (ten konkretny model mam w posiadaniu) zaczęto produkować jakoś w latach 70. Ich historia zaczyna się w Łódzkich Zakładach Technicznych – później PREXER. Niestety póki co, nie wiem więcej na ten temat. Liczę, że jeszcze przypadkiem uda się zebrać kilka ciekawych informacji.

Polecam popytać, poszukać gdzieś na strychu. Całkiem możliwe, że w Twojej rodzinie jest koneser PRL – owskich pamiątek, który do tej pory działał w ukryciu.

Do tego przydadzą się jeszcze bajki zamieszczone na specjalnej kliszy. Wyglądem przypominają klisze aparatu analogowego. Po prostu. Często odnaleźć je można na popularnych portalach aukcyjnych, bądź w grupach osiedlowych. Nie każdy może sobie pozwolić na zatrzymanie takiej pamiątki – a to prawdziwa gratka dla łowców takich perełek.

Pierwsze dwie oczywiście kupiłam na spróbowanie. Można powiedzieć, że miałam wiele szczęścia, bo gdy popytałam wśród swoich znajomych okazało się, że kilka osób po prostu nie ma co z nimi zrobić. Do tego dodajmy kilka przyjacielskich wymian i tak, z drugiej ręki uzbierała się spora kolekcja bajek.

Przed wspólnym oglądaniem z dziećmi warto zrobić mały przegląd zawartości, żeby nie zaliczyć rodzicielskiego fakapu. Tak jak ja. W jednej bajce, nie pamiętam już dokładnie jej motywu, ale siostra i brat jeździli po mieście samochodem, który mówił. Ów moc wiązała się z różnymi przygodami i spotkaniami. W pewnym momencie okazało się, że w czasie jednego spotkania musieli użyć broni. Dosłownie. Dziwnym trafem znajdowała się w schowku samochodu. Creepy. Może jestem za stara na przeżywanie takiego rodzaju emocji. Trzeba chyba brać poprawkę, że przez te dwie (może nawet trzy) dekady spis lektur obowiązkowych mógł się trochę zmienić. Trochę. I raczej tytuł Przygody Cipusia ma małe szanse, by znów podbijać listy bestsellerów dziecięcych. A może i szkoda.

My nadal czekamy aż ktoś dojrzeje do decyzji i w naszej kolekcji znajdzie się również Lokomotywa Juliana Tuwima. Wiem, że gdzieś tam jesteś.

Prywatny seans

Bajki na ścianie zaczęłam wyświetlać jak starszy syn miał niecałe 3 lata. To oznacza, że na naszym pokładzie był już niespełna roczny brat. Logistycznie to stanowiło pewne utrudnienie. Już sam ciekawy świata 3-latek jest dość dużym wyzwaniem.

Na początku bardziej fascynowało go samo urządzenie. Za wszelką cenę chciał obsługiwać pokrętło. Niezbyt jednak chciał słuchać jak czytam. Powiedzmy, że przełknęłam gorzki posmak niepowodzenia. Za każdym razem, gdy jego mała rączka niebezpiecznie zbliżała się blisko lampki (trzeba przyznać, że bardzo mocno się nagrzewa) miałam mikro omdlenia. Ostatecznie pozwoliłam jednak na to, żeby zaspokoił swoją ciekawość. To w zasadzie naturalne. I w sumie bardzo dobrze go rozumiem, bo gdy synowie zasypiali sama robiłam przegląd wybranych utworów. Pobieżny, bo jednak trafiła się wpadka.

Miarowy oddech śpiących dzieci i ja. Sam na sam ze swoim wspomnieniem z dzieciństwa. Przyznam, że z wielką radością plądrowałam te małe pudełeczka. To było jak trzymanie w rękach wymarzonego prezentu na gwiazdkę. Takiego prezentu, o którym nikomu nie mówiłaś, ale chciałaś dostać go bardzo. Czasem zawartość była wielką niespodzianką, bo nie każde pudełko opatrzone było opisem. Odkrywałam te opowieści wciąż na nowo. Po trochu, bez pośpiechu. Próbując odpowiedzieć sobie na pytanie, czy moje dzieci w jakimkolwiek stopniu odczuwają podobną do mojej fascynację. Czy jednak to tylko moja fanaberia?

Nie wiem też, czy to był najlepszy moment, żeby zacząć czytać bajki w ten sposób, ale w końcu po wielu nieudanych próbach – udało się. Myślę, że na to potrzeba czasu. Chłopaki już wiedzą, że trzeba zająć wygodne miejsce i mama będzie czytać bajkę. Często sami proponują tę formę spędzania czasu. Najczęściej przed snem. Z tej jednak racji, że jesienne wieczory bardzo długie, to wybieramy różne pory na czytanie bajek.

Często też sami prowadza narrację. Opowiadają wtedy własne historie. mówią o takich rzeczach, które z pewnością filozofom jeszcze się nie śniły. Ciekawa jestem, jak będą wspominać nasze seanse? I kiedy będziemy musieli odwiedzić sklep samochodowy, żeby wymienić żarówkę w naszym projektorze.

Czasem wrzucamy nasze zmagania na instagramie, tam możecie oglądać nasze relacje. Na potrzeby tego wpisu powstał również film. Zapraszam.

Projektor Ania w naszym domu

Jeśli tekst Ci się spodobał i chcesz, by inni też mogli go przeczytać – PODAJ DALEJ.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *