PROZA ŻYCIA: Tajemnica góry


Poezja PANY! / poniedziałek, 8 października, 2018

-Powiedz mi Stary. Czy na naszym balkonie da się zamontować hamak?
-Po co Ci znowu hamak?
Zaśmiał się drwiąco. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego pytania o codzienność wzbudzały tyle śmieszności. Mogła pytać o pogodę, o to czy ma wyprasowaną koszulę, co zamierza robić jutro po południu, co zjadłby na obiad i czy zapłacił rachunki. Jego reakcja zawsze wyglądała podobnie. To budowało napięcie.  Nie wytrzymała. Jej świat właśnie pękał na milion kawałków. Z czasem przestała już nawet pytać, jak minął dzień w pracy. Wiedziała przecież, że DOBRZE!
-Jestem po prostu ciekawa – chciała rozluźnić atmosferę. Zbył ją wzrokiem. Wiedziała, że w tym związku nie może zrobić nic więcej. Często powtarzał, że ona nie jest taka jak wszyscy. Ale po trzech latach znała już prawdziwy sens tych słów. Dla niego była nikim.

Aktualnie nie żyję. Umarłam dla świata.
Zapadam w sen(s) zimowy. Czy doczekam lata?
Coraz prostsze rymy. Życiowe zakręty.
Łapię oddech i tonę. Ty 
Niczym nieprzejęty.

A ona jeszcze widziała siebie na tym balkonie. Pracującą na hamaku, czytającą książkę i bawiącą się z ich dziećmi. Ale podświadomie czuła, że nie tylko na tym balkonie nie ma dla niej miejsca. Inny już wiał wiatr w tych stronach. Domownicy stali się dla siebie bardziej przechodniami. Trącała ich obojętność. I ta bezradność gestów. Postanowiła, że zwinie skrzydła. Na tyle, by mogły schronić się pod nimi dzieci. Dopóki nie wyfruną z gniazda. Kochała nad życie te swoje orły.

Za oknem typowa polska jesień – w wersji bez złota. Wieczorem, gdy miała chwilę dla siebie, siadała pod kocem. Czytała poezję. Czasem sama coś układała. Z książki wypadł zasuszony liść i karteczka. Takie pamiątki obnażały ją najbardziej. Kilka lat temu była zupełnie innym człowiekiem.

Wciąż gdzieś dążymy
czegoś szukamy.
Bogu wierzymy, 
że siebie mamy.

Ciągle w podróży
gonimy uczucie.
Młodości służy 
to planów snucie.

Wieczorem jesiennym
pod kołdrą z liści
trącaniem sennym
marzenie się ziści. 

Niech ta opowieść 
nam się nie kończy.
Chyba, że pięknie
śmierć nas rozłączy.

Problemem było nawet to, że jesienią piła herbatę z sokiem malinowym. Ciasny umysł twierdził, że sok malinowy otworzyć można tylko w zimie. Przestała reagować na tego rodzaju docinki. Przestała żartować, że czeka na kwiaty. Na zainteresowanie jej życiem. Czuła się nudna, nieatrakcyjna i bezwartościowa. Wiedziała, kiedy on znowu powie, że zrobiła za dużo sosu, że nie poskładała ubrań, że nie ułożyła sztuców w szufladzie. Czasem bywało jeszcze dobrze. Ale nie wystarczało, że nie pił i nie bił. Przez te lata sprawił, że wrażliwość i zainteresowanie światem zepchnęła w głąb siebie. Czuła, że przyjdzie dzień, kiedy wyruszy po tę siebie. W gruncie rzeczy tęskniła. Wiedziała, że rozwinie skrzydła i jeszcze go czymś zaskoczy. Wiedziała też, że na razie jej skrzydła dawały schronienie dwóm małym orlętom. Jedno miało się wkrótce urodzić.

Oddała się wieczorowi. Zaświeciła ulubioną lampkę – chociaż ciasny umysł nie rozumiał PO CO?  Ucałowała stopy pierworodnego. Wsunęła się pod koc i bez reszty pochłonęła ją własna wyobraźnia. Dobrze, że myśli maja możność wynurzenia. Otchłań skupienia trawi resztkę woli życia. Czasem tylko z zamyślenia wytrącił ją pierworodny swym sennym pomrukiwaniem. Nie wiedziała już kim jest. Niekochaną, zgorzkniałą kobietą? Delikatnie rozluźniła uścisk kubka. Oblała się ciepłą jeszcze herbatą. Nawet sok malinowy sprawy nie uratował. Trzeba dawkować sobie życie. Nie umrzemy na niby. Poczuła w sobie bunt. W środku zakotłowało. Mniej było w niej spokoju i ocenzurowanych sformułowań. Mocno czuła, że ma prawo do własnych uczuć.

Jeśli by miłość nam zgasnąć nie miała,
wiatru odwaga by słabła na wietrze.
Jakoś by dusza lgnęła do ciała.
Wchodzisz do domu myślę: - Ja pieprzę!
I jakoś się w życiu znów nie układa.
Jakoś ta droga ciągle pod górkę
i czasem myślę trochę przesada.
A gdyby linę zawiesić na rurce?
Czy szyi pętla już nie owija,
czy żył nam życie wypruwać nie zechce?
Myśli nam jakoś mrok nie spowija?
Czy nas już próżność trochę nie łechce?
Pożyję. Może. Jeszcze zobaczę.
Życie dać w zastaw? Trzeba? - Niech stracę!
Skoro nie wzrusza już nawet rozłąka.
Skoro traw szelest nie cieszy w zalocie.
To czy ucieszy melodia ulotna?
To czy ucieszy nas życie w istocie?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *